“Dzień dobry. Pozwalam sobie pisać do Pana, ponieważ mam w przygotowaniu zbiór mrocznych opowiadań, które chciałabym jakoś logicznie wydać. Czytuję Pana powieści, dlatego też zauważyłam, że każdemu wydarzeniu wydawniczemu w Pana karierze towarzyszy spory rozgłos. Chciałabym zapytać, jak układa się Panu współpraca z wydawnictwem i jak wiele wysiłku wkłada Pan w samodzielną promocję swoich książek. Jestem obecnie w kontakcie z wydawnictwem wspierającym self-publisherów, oczywiście jest to super ciekawa opcja. ale koszt takiego wsparcia jest dość… kosmiczny. Czy Pana zdaniem autor beletrystyki, zwłaszcza grozy, powinien inwestować w samodzielne wydawanie swojej książki, czy raczej lepiej jest zrobić to tradycyjnie? A może istnieje coś pomiędzy? Jednym słowem ciekawa jestem jak Pan to robi, jeśli to oczywiście nie jest sekret. Będę wdzięczna za podpowiedź”.

Dostaję od Was różne wiadomości, także dotyczące wydawania książek, jak ta powyżej. W środowisku literackim mam opinię gorącego orędownika systemu wydawniczego vanity press, co wynika z błędnego założenia, że świat jest czarno-biały i skoro jednoznacznie tego modelu nie krytykuję, to znaczy, że moim zdaniem jest wspaniały i w ogóle bez wad. Najwyższa pora odpowiedzieć publicznie na pytania podobne jak powyższe, jak również rozprawić się z kilkoma mitami. Może ta wiedza komuś się przyda, więc jedziemy z tematem:

1. Self publishing to sytuacja, w której wydajesz książkę sam, bez udziału wydawcy, i koordynujesz proces wydawniczy samodzielnie od początku do końca. Jeżeli wydajesz książkę i płacisz za to wydawcy (tak jak ja wydałem pierwszą wersję „Gałęzistego”), jest to model wydawniczy, który nazywa się vanity/vanity press. Warto mieć świadomość, że jedno i drugie to nie to samo. Zaletą vanity w porównaniu do self-pubu jest to, że Twoja książka od razu pojawi się w księgarniach internetowych i nie musisz przejmować się szerszą dystrybucją. W self-pubie musiałbyś sprzedawać ją sam (np. przez Allegro lub własny sklep), choć oczywiście w dalszej perspektywie byłaby możliwa dystrybucja również przez księgarnie, nawet stacjonarne (przykładem jest dziennikarz Wojciech Sumliński, który wszystkie swoje książki wydaje przez własne wydawnictwo i znajdziecie je na półkach w Empiku).

2. Wydawca typu vanity zarabia już na tym, że wydajesz u niego książkę. Czyli kwota, jaką podaje Ci w propozycji wydawniczej, to koszty wydania Twojej książki + jego zysk. Książka może w ogóle się nie sprzedać, a i tak na tym zarabia. Taki model biznesu.

3. Gdybym z obecną wiedzą cofnął się w czasie i ponownie znalazł się w sytuacji, w jakiej znalazłem się wtedy, w 2016 roku, kiedy wydawałem „Gałęziste” po raz pierwszy, ponownie wydałbym tę powieść w systemie vanity, ALE zleciłbym redakcję i korektę komuś innemu, spoza wydawnictwa. To jedyna rzecz, jaką bym zmienił.

4. Jeżeli zdecydujesz się na wydanie w systemie vanity, przygotuj się na to, że niemal na pewno będzie to inwestycja deficytowa. Tylko nielicznym udało się zarobić tyle, by przynajmniej odzyskać wkład. Mnie nie, w każdym razie nie na „Gałęzistym”.

5. Na Twoim miejscu najpierw szukałbym tradycyjnego wydawcy. Wydawnictwa typu vanity zazwyczaj odpisują na maile bardzo szybko, a tradycyjni wydawcy czasem po roku. Poczekaj, może tradycyjny wydawca się odezwie.

6. Musisz mieć świadomość, że opowiadania sprzedają się o wiele gorzej niż powieści, więc wielu tradycyjnych wydawców skreśla zbiory opowiadań już na starcie i jakość tekstów nie ma nic do rzeczy. Oczywiście „wielu wydawców” to nie „wszyscy wydawcy”.

7. Dopiero gdy nie uda Ci się z tradycyjnym wydawcą, jeżeli bardzo Ci zależy (mnie zależało), by nie tracić czasu i budować w Czytelnikach świadomość, że istnieje twórca taki jak Ty, możesz spróbować z vanity, ale mając na względzie to, co napisałem wyżej, oraz to, że wielu Czytelników skreśla książki wydane w ten sposób już na starcie, bez względu na ich jakość. Nastaw się również na to, że jeżeli nie wykonasz samodzielnie większości działań na rzecz promocji swojej książki, pozycja przejdzie właściwie bez echa (pojawi się kilka recenzji na blogach i to wszystko). Do pierwszego “Gałęzistego” i “Grzesznika” sporo dołożyłem z własnej kieszeni, dopiero „Inkub” i nowe wydanie mojego debiutu były wspomagane konkretną, rozbudowaną promocją wydawcy plus moją niezmienną motywacją do działania w tych projektach. Nigdy jednak nie chodziło w tym o zarabianie pieniędzy, a o docieranie do jak największej liczby odbiorców.

8. Wysiłek i zaangażowanie w promocję są potężne nawet teraz, gdy wydaję tradycyjnie, ale świadomie wybrałem taką drogę życia. Nie robię nic innego poza pisaniem, promocją książek i pracą zawodową. Mówię poważnie – żadnych imprez, seriali, wypadów na piwo ze znajomymi itd. Skupiam się tylko na tym, szukam możliwości rozwoju i non-stop poszerzam wiedzę. Nie mam partnerki ani dzieci. Niech każdy odpowie sobie sam, czy taki styl życia mu odpowiada.

9. Jak to robię? Po prostu szukam różnych sposobów na dotarcie do nowych czytelników i pielęgnowanie relacji z tymi, którzy są już ze mną. To świetne ćwiczenie na kreatywność, a przy okazji nauka.

10. Bardzo ważne skupiam się na sobie, a nie na deptaniu i robieniu antyreklamy bardziej znanym od siebie pisarzom. To częsty błąd wielu twórców, a już zwłaszcza początkujących. Energię poświęconą na napisanie jadowitego komentarza lepiej spożytkować na napisanie fragmentu nowej książki. Uwierz, że to o wiele bardziej przybliży Cię do celu niż uprawianie krucjaty przeciwko panu Mrozowi, pani Michalak, czy pani Bondzie.

11. Tradycyjni wydawcy zazwyczaj nie uzasadniają odpowiedzi odmownych. Tymczasem słaba jakość tekstu może być tylko jedną z przyczyn, dla których ten został odrzucony. Jakie mogą być inne?

Tradycyjny wydawca uznał, że na tej książce nie zarobi.

Może autor wybrał sobie niefortunny gatunek? W czasach, kiedy wydawałem pierwsze „Gałęziste”, tak naprawdę mało kto wydawał w Polsce horror.

Tradycyjny wydawca odezwał się za późno i autor już związał się z wydawcą vanity.

Może autor nie umiał sprzedać się w mailu i wydawca nawet nie otworzył załącznika?

Może wydawca nie miał jak wcisnąć autora w plan wydawniczy, bo jego moce przerobowe są ograniczone? Załóżmy, że do wydawnictwa, które wydaje rocznie kilkanaście książek (np. Vesper) przychodzi kilkaset propozycji wydawniczych i wszystkie są świetne. Wszystkich naraz nie wyda, bo nie ma ku temu możliwości.

Może nikt nawet nie przeczytał maila od autora?

12. Niektórzy twierdzą, że dobra powieść zawsze znajdzie tradycyjnego wydawcę. To nieprawda. Aby to udowodnić, wystarczy pokazać przynajmniej jeden kontrprzykład. Mogę wskazać co najmniej kilka tytułów tylko z polskiego horroru, które najpierw były wydane w vanity, a potem zostały wznowione u tradycyjnych wydawców. “Woła mnie ciemność” Agaty Suchockiej, “Infekcja” Andrzeja Wardziaka i “Szaleństwo przychodzi nocą” Grzegorza Gajka. Skoro dobra powieść ZAWSZE znajdzie tradycyjnego wydawcę, jak to się stało, że te zostały docenione przez tradycyjnych dopiero po czasie?

13. Moim zdaniem o tym, czy powieść jest dobra, decydują nie wydawcy, a czytelnicy. Liczy się ogół ich opinii, a nie pojedyncze. Każda jest równie ważna. Oczywiście jeżeli większość jest negatywnych, trzeba się pogodzić z koniecznością pracy nad warsztatem.

14. Możemy wskazać pisarzy, którzy zaczynali w vanity, a teraz są bardzo popularni. Przykłady: K. N. Haner, Adrian Bednarek, Alicja Sinicka.

15. Co ja zyskałem dzięki temu, że zdecydowałem się wydać w vanity?

Wejście na rynek i zaoszczędzenie czasu w kwestii budowania w Czytelnikach świadomości, że istnieję. Czas to waluta, której nigdy się nie odzyska. W innym wypadku straciłbym bite półtora roku. Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy.

Poznawanie ludzi z branży, nabieranie doświadczenia i wiedzy w poruszaniu się po rynku wydawniczym i przede wszystkim w wystąpieniach publicznych.

Stypendium miasta Suwałk dla osób zajmujących się działalnością artystyczną na wydanie “Grzesznika”. Oczywiście nie mam dowodów, że bez wydania wcześniej “Gałęzistego” nie udałoby się go zdobyć, ale sądzę, że zamieszanie, jakie ta książka zrobiła w Suwałkach, było mocną kartą przetargową w decyzji komisji przyznającej środki.

Powstał “Inkub”. Osoba, która opowiedziała mi prawdziwą historię podkładkę pod moją trzecią powieść, skontaktowała się ze mną po przeczytaniu pierwszej wersji “Gałęzistego”. Nie stałoby się to, gdyby ta książka się nie ukazała.

16. Co straciłem? Pieniądze – w takim sensie, że była to inwestycja deficytowa pod względem finansowym, jeżeli chodzi o tę konkretną książkę. Ale perspektywę należałoby rozszerzyć twierdzę, że koniec końców zyskałem i pewnych rzeczy, takich jak doświadczenie i wiedza, nie da się przeliczyć na pieniądze. Było warto. Wydawałem swoje środki, zarobiłem je własną pracą zawodową, więc sam brałem na siebie ryzyko.

17. Czy model budowania społeczności odbiorców polegający na tym, że autor na początku dokłada, jest naprawdę aż tak uwłaczający? Zapytajcie przedstawicieli innej sztuki stand-upu. Zapytajcie na przykład jedną z największych gwiazd polskiej sceny komediowej Rafała Paczesia, czy żałuje, że jeździł za własne pieniądze na darmowe open-miki i powoli budował swoją markę, nabierał doświadczenia na scenie, a teraz jest milionerem. Zapytajcie Kacpra Rucińskiego, który dawno temu był supportem kabaretu Ani Mru-Mru. Zapytajcie Adama van Bendlera, Mateusza Sochę, Błażeja Krajewskiego i wielu, wielu innych.

Wracając do pytania z tytułu tej notatki – wydawać w vanity czy nie? Nie chcę nikomu narzucać na siłę swojego światopoglądu na temat wchodzenia i poruszania się po rynku wydawniczym. Niech wnioski z tego tekstu każdy wyciągnie sobie sam.