Nie wiem, czy pamiętacie, ale gdy zaczęła się pandemia, w środowisku literackim furorę robił mem, że pisarze właściwie nie odczują żadnej różnicy, bo i tak większość czasu spędzają zamknięci w swoich dziuplach i piszą. Przyznam, że jak go zobaczyłem, sam parsknąłem śmiechem i pokiwałem głową z miną „So true”. Wtedy jeszcze myślałem, że dokładnie tak to wygląda. Że nic nie robimy, tylko wymyślamy nowe historie od zera, które potem wystarczy tylko spisać. A inspiracja? Wystarczy czytać innych! Czas jest ku temu jak znalazł, a wyobraźni nic nie ogranicza, prawda?

Potrzebowałem kilku miesięcy, by uświadomić sobie, że to tak nie działa. By coś zrozumieć, może nawet odkryć pewien wzór, który zachodzi przynajmniej w moim przypadku. Stwierdziłem, że choć jestem introwertykiem i raczej domatorem, to – jasna cholera! – brakuje mi doznań. Poniekąd przez pandemię, która ogranicza nas na wielu polach, ale nie tylko. Zauważyłem, że brakuje mi ich, bo straciłem wiele możliwości na doświadczanie nowych rzeczy.

Co rozumiem pod pojęciem „doznania”? Właściwie trudno mi je zdefiniować. Nazwałbym tak wszystko, co w związku z nim przychodzi do głowy. Doznania wzrokowe i słuchowe, najlepiej nowe, do tej pory nieznane. Emocje. Nowe zdarzenia, które zapadają w pamięć, z moim, choćby biernym, udziałem. Wspomnienia. Wszystko co kształtuje mnie jako człowieka. Rozwija, ubogaca – także intelektualnie, estetycznie i duchowo.

Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale każde nasze wspomnienie wiąże się z jakąś emocją albo precyzyjniej – odczuciem. Czyli: jeżeli, dajmy na to, w trakcie śniadania nie wydarzy się nic, co spowoduje nietypowe odczucie towarzyszące tej czynności (nowy smak albo zdarzenie, które wzbudzi w nas emocje, takie jak zbity talerz czy kłótnia z partnerem), szybko o nim zapomnimy i możliwe, że po kilku dniach nie będziemy nawet w stanie powiedzieć, co wówczas jedliśmy. Co innego gdy wydarzy się jakieś odstępstwo od normy. Wtedy dziwnym trafem całe zdarzenie zapisuje się nam w pamięci, włącznie z jego otoczką. Nowe doznania, odczucia i emocje to nowe wspomnienia i doświadczenia. Co za tym idzie – bogatszy umysł. Bogatszy umysł to lepszy człowiek. W każdym razie na pewno kreatywniejszy. To tak jak ze sztuczną inteligencją – im więcej danych uzyska, tym lepszy z nich zrobi użytek.

W 2019 roku wydarzyło się w moim życiu wiele fajnych rzeczy, do tamtej pory mi nieznanych. Udział w targach książki, liczne spotkania z czytelnikami, stand-up na moich spotkaniach autorskich, występy w telewizji i w radiu, liczne podróże po kraju. Wiele emocji, co za tym idzie – wiele nowych wspomnień.

O mały zawrót głowy doświadczyła mnie za to analiza, co najbardziej zapamiętałem z roku 2020. Jakie zdarzenia, pomijając wybuch paniki związanej z koronawirusem w całym kraju oraz premierę nowej powieści i stres z nią związany. Były to… moje wieczorne wypady rowerowe, kiedy objechałem Suwałki i okolice, nierzadko takie miejsca, o których istnieniu wiedziałem, ale dotąd ich nie odwiedziłem i nie zobaczyłem na własne oczy. Często jeździłem przez lasy, pola i małe miejscowości z Harrym Potterem, Wiedźminem i najnowszym Stephenem Kingiem na słuchawkach. Wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, odkrywałem malownicze zakątki, klimat przyrody rodem z powieści fantasy robił swoje. Podobnie było, gdy odkrywałem Gdańsk i podczas jednego wypadu zakopałem się rowerem w wydmach w środku lasu na Stogach. Zacząłem się zastanawiać: dlaczego zapamiętałem akurat to, skoro obiektywnie niewiele się działo?

Pamiętam również, jak w maju odwiedziłem rodzinę pod Olsztynem i wybrałem się z kuzynką na spacer po lesie. Po kilku kilometrach dotarliśmy do polany w leśnej kotlinie, w której znajdował się opuszczony dom. Obok niego zaś samotnie rosła kwitnąca jabłoń. Kiedy weszliśmy do domu, w sieni przywitał nas napis: „Tu mieszka szatan”. Jak możecie się domyślić, nie zabawiliśmy tam zbyt długo. Uwierzcie – poniższe zdjęcie nie oddaje nawet w połowie klimatu tego miejsca. W każdym razie – na pewno nie w moich oczach. To trzeba zobaczyć na żywo, najlepiej w tych samych okolicznościach przyrody.

Latem z kolei zwiedziłem z tatą stare poniemieckie śluzy na Mazurach. Zwykły wypad krajoznawczy, a jednak zapadł mi w pamięć.

Jeszcze inna sytuacja, z grudnia 2020. Od rana pracowałem nad tekstem, ale mama namawiała mnie, byśmy pojechali na spacer do Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Z początku myślałem: to bez sensu, tylko stracę cenny czas. W końcu jednak się zgodziłem. Pojechaliśmy tam i… nagle poczułem potężną frajdę, że tam jestem. Tak po prostu, inaczej tego nie opiszę. Cieszyłem się samym faktem, że patrzę na jezioro Hańcza w klimatycznej, późnojesiennej scenerii; że spaceruję aleją lipową przy ruinach dworu, które z pewnością kryją wiele tajemnic (poniżej możecie zobaczyć zdjęcie całego budynku, obecnie zostały tylko jego fundamenty). Sam wypad tam sprawił, że zdecydowałem, iż moja kolejna powieść po pierwszej części „Demana” będzie powrotem na Suwalszczyznę w klimacie „Inkuba” i „Gałęzistego”. Kiedy zaś wróciłem do domu, w mojej wyobraźni nadal szalały obrazy z niedawnej wycieczki. Aż rozbolała mnie głowa! I to było super, w życiu nie myślałem, że z tak prostych rzeczy można czerpać taką frajdę. Z nowych doznań, odczuć i emocji, zwłaszcza będąc osobą z podwyższoną wrażliwością na bodźce. Okazuje się, że introwertyzm ma również wiele pozytywnych następstw.

I wreszcie sytuacja numer 5, już z tego roku. To był impuls. Kupiłem na OLX całą kolekcję komiksów ze Spider-Manem, wydawanych w Polsce w latach 90-tych. Żeby mieć, żeby wrócić do magii mojego dzieciństwa i ekscytacji, jaka wiązała się z odkrywaniem świata, który jako dziecko poznawałem od zera. Jarałem się tymi kolorowymi postaciami z uniwersum Marvela. Samym faktem, że mogę na nie patrzeć i cieszyć oko.

Wszystkie opisane sytuacje łączy jedno: doznania. Nowe bodźce lub wspomnienia i tęsknota za starymi, które wywołują określone odczucia. Brakuje mi tego w pandemii, kiedy siedzimy samotnie w domach i prawie każdy nasz dzień wygląda tak samo. U mnie przypomina to pracę przy taśmie: wstawanie, pisanie, śniadanie, praca w korporacji, wieczór w wannie z książką, pójście spać. I tak w kółko. Zacząłem się zastanawiać: czy na tym polega życie? Czy na tym powinno polegać? Czy gdzieś nie popełniam błędu?

Pamiętacie, jak jako małe dzieci z niebywałym zainteresowaniem podchodziliśmy do nowych rzeczy? Czasem nawet do takich, jak kolorowa reklamówka czy obrazek w książeczce. Cóż to była za ekscytacja! Pamiętacie, z jakimi emocjami wiązały się wyjścia z rodzicami do znajomych, kiedy było wiadomo, że będą tam inne dzieci, nierzadko obce? Wydaje mi się, że tak naprawdę nigdy się z tego nie wyleczyliśmy, nie wyrośliśmy. Po prostu zapomnieliśmy, że tak można. Że można cieszyć się z odkrywania nowego w każdej postaci. Teraz już wiem, że to fundament, absolutna podstawa tworzenia nowych historii, nawet gdy w naszym życiu niewiele się dzieje. Recepta to zabijanie rutyny. Odkrywanie. Eksperymentowanie. Próby i błędy. Podróżowanie, nawet po swojej najbliższej okolicy. Szukanie nowych odczuć, nawet najprostszych. Kolekcjonowanie wspomnień. Poznawanie nowych osób. Doznania. Jak najwięcej doznań.

Jakie wnioski płyną z tych rozważań? Każdy wyciągnie swoje. Ja jednak zamierzam od teraz ze zdwojoną motywacją odkrywać świat, którego jeszcze nie znam. Jego widoki, dźwięki, zapachy, smaki i dotyk. Zamierzam więcej podróżować (marzę o zobaczeniu Szkocji i Islandii) i objechać rowerem zakątki Suwalszczyzny, których jeszcze nie widziałem. Poznawać nowych ludzi i nie odmawiać, kiedy czytelnik prosi mnie o spotkanie. W pełni czerpać z odczuć, jakie zapewniają różne dziedziny sztuki, im więcej, tym lepiej. Zamierzam dalej przeplatać poezję śpiewaną z techno, rap z rockiem i pop z muzyką alternatywną. W literaturze sięgać czasem po weird fiction, czasem po pulpę, kiedy indziej zaś po fantasy, literaturę faktu, biografię albo thriller. Wybrać się do kina, potem na koncert, spektakl teatru tańca, a jeszcze innym razem na stand-up. I cieszyć się, że mogę. Że na świecie występuje taka różnorodność i jest jeszcze tyle do odkrycia.

A potem zasiąść do pisania i spróbować przelać to wszystko na papier w nowej historii.